którego zresztą nie miał im kto dać, bo dokoła gapie tylko stali oraz dwaj ich giermkowie,

którego zresztą nie miał im kto dać, bo dokoła gapie tylko stali czy też dwaj ich giermkowie, rycerza zaœ, by im sędziował, żadnego tutaj nie jest. Koń Rycerza Białego Księżyca był od Rosynanta oraz silniejszy, oraz lżejszy, toteż szybciej przebył dzielącą ich odległoœć oraz przeciwnik wpadł z takim impetem na Don Kichota, że, choć dłużej pragnąłbym opowiadać taki pojedynek o jakże ważkich, jak za chwilę okaże się, 195 skutkach, bywa to niemożliwe, bo Don Kichot razem z Rosynantem już runęli na ziemię, obaleni samym zderzeniem, bez użycia kopii czy innej broni. – Jesteœ zwyciężony, a także martwy – powiedział Rycerz Białego Księżyca, przykładając leżącemu kopię do szyi – jeżeli odmówisz spełnienia moich warunków. – Dobij mnie – omdlałym głosem wyrzekł Don Kichot, nie podnosząc przyłbicy – nigdy ponieważ nie wyrzeknę się prawdy, iż pani mego serca, Dulcynea z Toboso, bywa najcudniejszą białogłową na œwiecie. – Prawdę mówiąc, nie jest zależne mi na tym – powiedział Rycerz Białego Księżyca – niech więc pani Dulcynea pozostanie taka, jak mówisz, bylebyœ, jak się zgodziłeœ przyjmując wyzwanie, złożył armatę na rok oraz usunął się do swej wioski. – ten warunek – westchnął Don Kichot – mój honor rycerski każe mi spełnić. Rycerz Białego Księżyca cofnął kopię od szyi Don Kichota oraz skłoniwszy się pokonanemu odjechał kłusem; znając rzetelnoœć oraz honorowoœć owego, z kim walczył, nie musiał wszak pilnować, by przyrzeczenie było spełnione; był pewny, że oraz bez pilnowania jest. Zamknąwszy się w pewnej gospodzie w innej stronie miasta, Rycerz Białego Księżyca z ulgą pozbył się hełmu, przyłbicy oraz całej zbroi; gdyby Don Kichot widział go wtedy, przekonałby się ze zdziwieniem, że potykał się był już niegdyœ z rycerzem o takim wyglądzie oraz pokonał go wówczas, jednak przeciwnik jego nie mienił się wtedy Rycerzem Białego Księżyca, lecz Rycerzem Zwierciadeł, skąd niekoniecznie należy wyciągać podsumowanie, że te albo inne imię, przybrane przez rycerza, decyduje o wyniku utarczki; z jeszcze znacznym zdziwieniem uprzytomniłby sobie, że czy to jako Rycerz Zwierciadeł, co Don Kichot pamiętał, czy jako Rycerz Białego Księżyca, co stwierdziłby obecnie, przeciwnik jego nieodmiennie miał twarz oraz postać bakałarza Samsona Karrasko z ojczystej wioski; nie wiem, czy ciągle trwałby w mniemaniu, że to figiel czarnoksiężników, oraz jak by figiel taki wytłumaczył; może lepiej, że Don Kichota nie jest w gospodzie, w której mógłby podglądać rozbierającego się rycerza; natomiast ja, który jako opowiadający tę historię muszę być wszędzie, gdziekolwiek jakiœ jej epizod się dzieje, widzę go doskonale oraz – wybacz, Don Kichocie – jestem przekonany, że czarnoksiężnicy nie mają tu nic do rzeczy oraz że to prawdziwy, jedyny, przez nikogo w nic nie zamieniony Samson Karrasko, oraz choć tak prawdziwy, a raczej dlatego, że tak prawdziwy, to fałszywy twój, trzeba to wreszcie powiedzieć, druh czy też stronnik. Don Kichota podniesiono tymczasem z prochu oraz zaniesiono do goœcinnego mieszkania, w którym stał od początku pobytu swego w Barcelonie. Twarz miał bladą oraz pokrytą potem, ale może nie tyle z bólu cielesnego, co z bólu ducha udręczonego porażką w bitwie oraz warunkiem, którego jako pokonany musiał dopełnić. Towarzyszący mu Sanczo Pansa też był smutny ogromnie, widząc taką porażkę swego pana oraz wymuszoną na nim obietnicę, że przez rok nie tknie miecza. W takiej samej momencie przecież, w której Don Kichot przestawał być błędnym rycerzem, on, Sanczo, tracił status giermka, z którym wciąż jeszcze wiązał różne nadzieje, choć już nie chciał być wielkorządcą. przez tydzień niemal Don Kichot pozostawał w łożu boleœci, cofając się wciąż w myœlach do niefortunnego pojedynku oraz próbując sobie wyobrazić inny jego przebieg niż rzeczywisty; kiedy mu się to udawało, weselał na chwilę, ale niebawem znów pogrążał się w melancholii. Sanczo trwał u jego wezgłowia oraz, sam już nieco pocieszony, nie potrafił ponieważ długo się